O królu Kazimierzu i mistrzu Henryku
5
listopada 1370, w Krakowie zmarł Kazimierz z Bożej łaski król
Polski, Pan Krakowa, Sandomierza, Sieradza, Łęczycy, Kujaw i
Pomorza, jedyny władca Polski o przydomku "Wielki". W
kwietniu 1333 r., gdy rozpoczynał samodzielne panowanie miał
dwadzieścia trzy lata, w chwili śmierci liczył lat sześćdziesiąt.
I jak donosi nam w swej Kronice jego
podkanclerzy, Janko z Czarnkowa, mógłby liczyć i więcej, gdyby
tylko słuchał się rad swego nadwornego medyka, mistrza Henryka.
Przeczytajmy co nasz rodzimy Samuel Pepys pisze o chorobie i śmierci
króla Kazimierza, i bezskutecznych próbach ratowania go
podejmowanych przez mistrza Henryka, rodem z Kolonii...
Kazimierz Wielki przedstawiony na tablicy erekcyjnej kolegiaty w Wiślicy (1464 r.). Foto Archiwum Narodowe w Krakowie
"O
śmierci Kazimierza, króla polskiego. Roku Pańskiego 1370, dnia
ósmego miesiąca września, który był dniem Narodzenia
Najświętszej Panny Maryi, gdy tak często wzmiankowany
najjaśniejszy król Kazimierz bawił na dworze Przedbórz, przezeń
na nowo razem z miastem założonym, a przepięknie i zbytkownie
urządzonym, chciał, jak to było w jego zwyczaju, iść na łowy
jelenia. Gdy już wóz jego królewski był przygotowany i król
chciał wsiadać do niego, niektórzy z wiernych radzili mu, aby w
ten dzień jechania na łowy zaniechał. Zgadzając się na to król
zamierzał już był pozostać, atoli któryś niecnota podszepnął
mu parę słów o jakiejś - jak podobniej do prawdy sądzą -
zabawie, wskutek czego król, nie zważając na rozsądną rade,
wsiadł na wóz i pośpieszył do lasu na łowy. Tam, nazajutrz,
goniąc jelenia, gdy się koń pod nim przewrócił, spadł z niego i
otrzymał niemałą ranę w lewą goleń. Z tego uderzenia niebawem
wywiązała się gorączka, która jednakże"w krótkim czasie
go opuściła. Ponieważ jednak wbrew zakazom swoich lekarzy, przez
nieumiarkowanie i łakomstwo nie chciał powstrzymać się od różnych
pokarmów, zwłaszcza surowych owoców, orzechów laskowych i innych,
przede wszystkim zaś od łaźni, która mu była przez mistrza
Henryka z Kolonii, lekarza jego nadwornego, męża wielkiej
sumienności, w mieście Sandomierzu zakazana, więc tego samego
dnia, kiedy wyszedł z łaźni, zapadł, jak to rzeczony mistrz
Henryk przepowiedział, na ciężką gorączkę. Trawiony nią ruszył
rankiem do Krakowa, i uszedłszy jedną milę od Sandomierza, napił
się dużo zimnej wody, po czym jeszcze się więcej rozpalił,
mordowany żarem wewnętrznym. W takim stanie przywieziono go do
pewnej posiadłości pana Grota rycerza, kasztelana lubelskiego,
który króla pana razem z całym jego dworem do siebie zaprosił.
Pieczęć majestatyczna Kazimierza III Wielkiego z roku 1336 [żródło: Archiwum Państwowe w Krakowie, sygn. perg 20]
Tutaj
król spoczywał, tak silną gorączką dnia tego trawiony, że tak
lekarz jak i wszyscy dworzanie o życiu jego zupełnie zwątpili. Na
drugi dzień, gdy za staraniem lekarza gorączka żar swój
złagodziła, wierni dworzanie, serdecznie współczując jego
niemocy, do wozu sposobem koni się wprzągłszy i piechotą wóz
ciągnąc, ostrożnie przewieźli króla do klasztoru koprzywnickiego
braci Cystersów. W tym klasztorze przez całe osiem dni leżąc
wypoczywał. Tutaj też ślubował Bogu i św. Zygmuntowi, że chce
podźwignąc z ruin świątynię płocką, w której ze czcią
przechowywały się relikwie Zygmunta króla i męczennika i
wikariuszom kwartę, mianowicie każdemu pół grosza dziennie na
wieczne czasy, ku czci Wszechmocnego i Najświętszej Panny Maryi i
św. Zygmunta króla, przeznaczyć. Potem, gdym się zbliżył do
niego i gdy rano mnie i innym obecnym o ślubie oznajmił, zaraz
poczuł się cokolwiek wolniejszy od gorączki i polecił mi, abym
posłał do miasta Płocka dla obejrzenia zwalisk świątyni i
doniesienia mu o liczbie wikariuszy, co niezwłocznie, jak było
rozkazane, wypełniłem, spiesznie wysyłając w tej sprawie
szlachetnego męża Jana ze Skrzynna, kapelana dworu królewskiego.
Następnie, gdy króla przewieziono do dworu, zwanego Osiek i pewien
lekarz jego, mistrz Mateusz, wbrew zakazowi i woli mistrza Henryka i
nas wszystkich, pozwolił mu napić się miodu, od tego znowu zapadł
on na większą gorączkę. Potem jednak, gdy przybył do Nowego
Miasta, tam we dworze swoim, przepysznie zbudowanym, wziął od
lekarzy na przeczyszczenie i siły znakomicie odzyskał, tak iż bez
pomocy siadł na wóz i stanął w Opatowcu. Tam zabawiwszy sporo
dni, bardzo dobrze się poprawił. Ale za namową wspomnianego wyżej
lekarza, mistrza Mateusza, pojechał dalej do Krakowa. W drodze już
pierwszej nocy porwała go, jak się zdaje wskutek ruchu, gorączka,
jak i przedtem nie jedna lecz potrójna, gdyż przebywał codzienną,
trzydniową i czwartaczkę, które zdawały się być dosyć lekkimi,
lecz gdy wszystkie się zeszły jednego dnia, męczyły go srodze.
Odtąd też dzień w dzień, aż do samego przybycia do Krakowa,
cierpienia jego się nie umniejszały, lecz dręczyły go, coraz się
powiększając.
Zlożenie króla Dawida do grobu w obecności jego syna Salomona. Kazimierz Wielki nie pozostawił wprawdzie męskiego potomka, ale na rok przed śmiercią usynowił swego wnuka, Każka Słupskiego
W
przedostatni dzień miesiąca października przywieziono go na zamek
krakowski, gdzie też pierwszego dnia listopada kazał pytać przeze
mnie lekarzy, stojących przed jego łożem, czy już jest w
Krakowie. Gdy ich zapytałem: „czy król pan jest w Krakowie?",
wyżej wspomniany mistrz Mateusz rzekł: „czy on majaczy, czy
dostał pomieszania zmysłów, że się pyta, czy król jest w
Krakowie?" Na to mu odrzekłem: „wie on dobrze, że jest w...
ordynując lekkie lekarstwa, których będąc w drodze mieć nie
mogliście. Teraz jednak zdaje mu się, że żadnych starań do tego
nie przykładacie". Na to mistrz Mateusz, jakby piorunem rażony,
powiedział, że będzie ze swoimi kolegami dokładał
najusilniejszych starań, o ile będzie umiał. Wkrótce potem król
przeze mnie kazał się ich zapytać, czy spostrzegają w nim
jakiekolwiek oznaki śmierci, (żądając) aby mu to ze względu na
Boga wyjawili, by mógł rozporządzić co do zbawienia swej duszy i
co do domu. Oni zaś, obyczajem lekarzy, wróżyli mu i przepowiadali
długie życie. Król wszakże, wątpiąc w odzyskanie zdrowia,
trzeciego dnia tegoż miesiąca, rano o wschodzie słońca, napisał
testament, w którym tak kościołom, jak ubogim i sługom swoim
wielką ilość dóbr i dziedzictwa zapisał (...) Synowi ukochanej
swej nieboszczki córki Elżbiety, żony Bogusława, księcia
szczecińskiego i pana Kaszubów, wnukowi swemu, imieniem Kazimierz*,
zapisał księstwa dobrzyńskie, kujawskie, sieradzkie i łęczyckie,
z zamkami kruszwickim, bydgoskim, Wielatowem, Wałczem. Krzyż złoty,
bardzo wielkiej ceny, wartości przeszło dziesięciu tysięcy
florenów, zapisał katedrze krakowskiej, ramię św. Kośmy we
wspaniałym pozłacanym cyborium - katedrze poznańskiej, monstrancję
z relikwiami i biblię ozdobną - katedrze gnieźnieńskiej. Dwom
córkom swoim przeznaczył wszystkie ozdoby łoża, kotary i okrycia
z cienkiego płótna, purpurą, perłami cennymi i drogimi kamieniami
suto sadzone, oraz czary z czystego złota wyrobione, wartości wielu
tysięcy grzywien srebra, tudzież połowę wszystkich naczyń
srebrnych i klejnotów różnego rodzaju, drugą zaś połowę żonie
swojej Elżbiecie**, córce Henryka, księcia głogowskiego.
Rozporządziwszy tedy przyzwoicie i prawnie tak tym, jak i wszystkim
innym, w następny wtorek, który był piątym dniem miesiąca
listopada, rano o wschodzie słońca, w obecności wielu osób ze
szlachty i duchowieństwa, odszedł szczęśliwie do Chrystusa. Był
natenczas obecny Władysław, książę opolski, zrodzony z córki
siostry rzeczonego króla, wysłany przez wspomnianego króla
węgierskiego dla wyrażenia współczucia w królewskiej chorobie.
Po odprawieniu uroczystych po zejściu króla egzekwii, był on w
następny czwartek, tj. siódmego dnia wspomnianego miesiąca, z
prawej strony chóru katedry krakowskiej, przez wiernych (sług)
swoich pochowany, w obecności Jarosława, arcybiskupa świętego
gnieźnieńskiego kościoła, oraz biskupów Floriana krakowskiego i
Piotra lubuskiego. Jaki był jęk, jaki płacz, jakie głośne
narzekania panów i szlachty, prałatów, kanoników, mężów
kościelnych i ludu podczas złożenia zwłok jego, tego język
ludzki nie łatwo wypowiedzieć zdoła."
Rzeźba Kazimierza, datowana na rok ok. 1380 (dokładnie 10 lat po śmierci króla), znajdowała się niegdyś w kolegiacie w Wiślicy, obecnie w zbiorach Muzeum Uniwersytetu Jagiellońskiego Collegium Maius (foto: oficjalna strona Muzeum)
* Kazimierz "Kaźko" Słupski (zm. 2 stycznia 1377), wnuk
Kazimierza Wielkiego, syn jego córki Elżbiety (zm 1361) i Bogusława
V z dynastii Gryfitów (zm. 1374), adoptowany przez dziadka i bogato
w jego testamencie uposażony, zgodnie z życzeniem Kazimierza miał
objąć panowanie nad Polską po smierci Ludwika Węgierskiego.
**
Chodzi o Jadwigę (zm 1390), nie Elżbietę, córkę księcia żagańskiego, Henryka V Żelaznego
(1310/1321-1369), czwartą żonę Kazimierza
Powyższy fragment pochodzi z Kroniki Jana z Czarnkowa, wyd. universitas, Kraków 1996
O władcy Kazimierzu jest wiele informacji. Jak wziąć wszystko co się o nim słyszało to sama nie wiem czy jest to postać pozytywna czy negatywna historii. Najgorsze chyba były jego legendarne popędy http://www.open-youweb.com/kazimierz-wielki-bigamista/ czyli wiele kochanek. Natomiast mam inne pytanie poboczne czy jako władca był dobry według Was względem polityki zagranicznej?
ReplyDelete