25 października 1415: Bitwa pod Azincourt

Dziś przypada 599 rocznica zwycięstwa Anglików nad Francuzami w bitwie pod Azincourt, która, obok bitwy pod Crecy (1346) i Poitiers (1356), była największym lądowym zwycięstwem Anglii w czasie Wojny Stuletniej (1337-1453). W dniu św. Kryspina i Kryspiniana 1415 r. zdziesiątkowana głodem i chorobami armia angielska pokonała przeważające siły francuskie, które zastapiły jej drogę pomiędzy wioskami Azincourt i Tramecourt. Nie byłoby to możliwe gdyby na jej czele nie stał charyzmatyczny przywódca, świetny strateg, król Henry V.


Kampania wojenna podczas której doszło do bitwy rozpoczęła się w kwietniu 1415 r. kiedy to Henry V wypowiedział wojnę królowi Francji Charles'owi VI*. 10 sierpnia Anglicy w sile 12,000 zbrojnych wylądowali w pobliżu Harfleur, na północ od ujścia Sekwany. Założeniem króla było zdobycie portu i uczynienie z niego bazy wojskowej, z ktorej prowadzone byłyby wszystkie operacje wojskowe przeciwko Francuzom, co zostało osiągnięte 22 września. Samo oblężenie (rozpoczęte 13 sierpnia), brak żywności i dyzynteria, pozostawiły Henry'ego z 6,000 zbrojnych. 

Decyzja angielskiego króla o wznowieniu wojny, znanej nam jako Wojna Stuletnia, stanowiła kontunuację polityki jego ojca, Henry'ego IV, i pradziada, Edwarda III, zwyciężcy spod Crecy (1346). Dążyli oni do odzyskania kontynentalnych posiadłości utraconych przez Anglię na początku XIII stulecia. Ambicje samego Henry'ego nie miały granic, a podsycane były głębokim przeświadczeniem, że to właśnie on, Henry, wraz z całym narodem angielskim został wybrany przez Boga, by poskromić niepohamowaną pychę Francuzów i stanąć na czele połączonych pod jego panowaniem obu królestw. Henry nie miał najmniejszych wątpliwości co do słuszności swojej misji. Być może to właśnie sprawiło, że kampania okazała się pasmem sukcesów. Jednym z nich była bitwa pod Azincourt, która stoczona w pierwszej fazie wojny, miała nie tyle znaczenie militarne, co psychologiczne. 

Nie wiadomo do końca co kierowało Henrym, gdy zdecydował się na lądową przeprawę z Harfleur do Calais. Pewnym jest, że wyruszył na czele swej zdziesiątkowanej armii 6 października, pokonując dzienny dystans ok. 29 km w trudnych warunkach pogodowych. Wszystkie przeprawy przez rzekę były pilnie strzeżone przez Francuzów, co skłoniło Henry'ego do skierowania się bardziej na wschód, w górę Sommy, w poszukiwaniu brodu. Powiodło mu się dopiero w Athies (16 km na zachód od Peronne), gdzie natrafiono na niestrzeżone przejście. W tym czasie w Rouen 30.000 Francuzów ze stronnictwa orleańskiego (inaczej Armagnac) zgromadziło się pod wodzą Charlesa d'Albert'a, konetabla Francji. Prawie udało im się przechwycić armię Henry'ego zanim doszło do przeprawy przez Sommę. 

Charles d'Albert ze swą armią zablokował główną drogę do Calais w pobliżu Azincourt, gdzie Anglicy pojawili się 24 października. Wobec przewagi liczebnej wroga, Henry, w zamian za możliwość bezpiecznego przejścia do Calais, obiecał uwolnienie więźniów, zwrócenie Francuzom Harfleur oraz zapłacenie za wszelkie szkody, które ponieśli oni z rąk jego ludzi. Francuzi, ufając w swą przewagę liczebną, nie byli w nastroju do negocjacji. Zażądali by Henry zrzekł się wszelkich pretensji do francuskiego tronu. Dla Henry'ego było to nie do przyjęcia.

Francuscy książęta i panowie napierali na swego konetabla, by wydał rozkaz ataku jeszcze tego samego dnia. D'Albert- jak się wydaje jedyny trzeźwo myślący człowiek po francuskiej stronie- zdołał jednak odeprzeć ich argumenty i przeczekać do następnego ranka** Tej nocy Henry nakazał swym ludziom absolutną ciszę, którą ich przeciwnicy odczytali jako oznakę podupadających morale. Jednak to Francuzi, którzy wystąpili następnego dnia w przeważającej sile zostali rozgromieni przez osłabionych, nękanych głodem i dyzynterią Anglików.

Francuzi pokładali taką wiarę w swą liczebną przewagę, w swe wierzchowce, w swe wspaniałe zbroje, iż wielu z ich wielkich książąt pozostawiło z tyłu swych rycerzy, swe orszaki i chorągwie, i rzuciło się w wir walki, zwycięstwa pewnymi będąc.

Dzień należał do angielskich łuczników. To oni, tak jak pod Crecy i Poitiers, zapewnili swej armii zwycięstwo. Oczywiście nie byłoby to możliwe bez charyzmy i zdolności strategicznych ich króla, który tego dnia, jak opisuje Tito Livio, "miał na sobie jasną, lśniącą zbroję, głowę jego zaś chronił hełm zwieńczony złotą koroną. Jego kamizelkę zdobiły drogocenne kamienie tworzące herby zarówno Anglii jak i Francji. Dosiadał białego wierzchowca. Także jego ludzie dosiadali najszlachetniejszych koni o złotych uprzężach, bogato zdobionych lejcach i, za przykładem króla, szatami haftowanymi w godła Anglii i Francji okrytych". Kronikarz podaje także treść mowy, którą Henry wyglosił do swych ludzi. Jak z większością takich przemów, została ona zapewne ułożona i upiększona przez samego kronikarza. Henry miał powiedzieć: "Bądźcie dzielni i walczcie ze wszystkich swych sił. Bóg i sprawiedliwość są po naszej stronie. Ochronią nas i sprawią, że wszyscy, a przynajmniej większość naszych wrogów dumnie stojących teraz przed nami, wpadnie w nasze ręce i będzie na naszej łasce"***

Słowa Henry'ego miały się spełnić, ale nim do tego doszło, jego ludzi czekała ciężka przeprawa. Nie znaczy to, że sam król patrzył z boku i wydawał rozkazy. O nie. Jak podkreśla kronikarz, wraz z wielkimi książętami i panami "nie unikał trudów walki i nie zawiódł swoich ludzi". Co więcej "w pogardzie mając bezpieczeństwo swoje, lwu niezwyciężonemu podobny, zwalczał wroga, zupełnie nie bacząc na ciosy, które padały gęsto na jego zbroję i hełm". Przed decydującym starciem podzielił on swych ludzi- 1000 zbrojnych i 5000 łuczników- na trzy grupy "battles". W jednej linii ustawił żołnierzy i pikinierów, podczas gdy łuczników umieścił pomiędzy owymi trzema grupami i na skrzydłach.

Kilometr od Anglików, d'Albert też podzielił swe siły na trzy grupy, ale z powodu ich ogromnej liczby, ustawił je w trzech liniach, jedna za drugą. W pierwszej linii stanęła piechota i kusznicy z ok. 500 konnymi na skrzydłach. Druga linia wyglądała podobnie, ale bez konnych. Trzecią stanowiła w zupełności konnica.

Dwie armie stały naprzeciw siebie do późnego poranka, kiedy to Henry pierwszy zdecydował się wykonać ruch i wysłał swe formacje w stronę wroga, zatrzymując się w odległości ok. 270 m. od jego pierwszej linii. W tej sytuacji d' Albert nie mógł już opierać się naciskom ze strony francuskich książąt i szlachty i wydał rozkaz ataku. Konni na skrzydałach wyprzedzili wolno poruszającą się piechotę. Wielu z nich padła ofiarą śmiercionośnych długich łuków. Pozostali, którym udało się przeżyć, zostali zatrzymani na linii wroga. Atak kawalerii zakończył się na długo zanim d'Albert osobiście dowodząc pozostającą daleko w tyle piechotą zdołał dotrzeć na miejsce. Pomimo swych ciężkich zbroi i dodatkowego ciężaru jaki stanowiło wszechobecne błoto francuska piechota samą siłą swych licznych zastępów z niewielkimi stratami odparła Anglików. Wtedy angielscy łucznicy uderzyli na stłoczonych Francuzów ze skrzydeł, i za pomocą mieczy, toporów i siekierek wycięli ich w pień. Anglicy, w większosci ubrani w lekkie zbroje lub skórzane kaftany, mogli nieskrępowani poruszać się w błotnistej mazi, co pozwoliło im w niedługim czasie pokonać pierwszą grupę francuskiej armii. Ci którzy nie zginęli zostali wzięci do niewoli.

Druga linia francuskiej armii ruszyła do ataku, ale brakowało jej pewności i spójności swych poprzedników. Poza tym walczący potykali się o ciała poległych "kolegów" z pierwszej szarży, barykadujące im drogę. Poniesli ciężkie straty w ludziach. Ci, którzy zdołali przeżyć powrócili, by po przegrupowaniu, wesprzeć trzecią linię. W tym czasie Henry dowiedział się, że miejscowi Francuzi zaatakowali jego świtę srtrzegącą bagażu (w tym królewskiego podróżnego skarbca) i wydał rozkaz zabicia jeńców w obawie przed dalszymi atakami wieśniaków z tyłu. Z łatwością odparł atak ostatniej linii wroga, która wycofała się w nieładzie. Sam poprowadził ostatnią szarżę, w wyniku której resztki francuskiej armii rozproszyły się. Jego łucznicy dokończyli dzieła, dobijając tysiące rannych.

Anglicy potrzebowali mniej niż czterech godzin na pokonanie przewyższającego ich liczebnie wroga. Francuzi stracili w starciu co najmniej 5000 ludzi oraz kwiat swej szlachty, włącznie z konetablem d'Albertem. Książę Orleanu i Marszałek Jean Bouciquan dostali się do niewoli wraz z 1500 innych wysoko urodzonych przedstawicieli frakcji Orleańczyków. Straty Anglików wyniosły prawdopodobnie 300 zabitych. Wśród ciężko rannych znalazł się rodzony brat króla, książę Gloucester. 

Po bitwie Henry bez przeszkód dotarł do Calais, gdzie pozostał jakiś czas dla odbudowania armii. Do Anglii powrócił w połowie listopada, do Francji w 1417 r. Dwa lata później odzyskał Normandię. W 1420 w Troyes zawarł pokój z królem Charlesem, na mocy którego ten ostatni uczynił Henry'ego swym oficjalnym następcą.

W momencie śmierci Henry'ego, w 1422, Anglia stanowiła dominującą siłę we Francji i wydawało się, że angielscy królowie siedzą już na obu tronach. Henry V i jego ród przewyższyli w tym momencie historii nawet swych andegaweńskich poprzedników, Henry'ego II, Henry'ego Młodego Króla i Richarda I [Lwie Serce].

Francuzi z kolei, jeszcze wiele lat po bitwie, wspominali 25 października 1415 r. jako la malheureuse journee - nieszczęsny dzień. Nawet gdy pozbyli się już Anglików na dobre przegrana pod Azincourt wywoływała w nich uczucie smutku i całkowitej porażki.





* Król Charles VI zwany Szalonym, cierpiał na chorobę psychiczną, co doprowadziło do wojny domowej pomiędzy stronnikami książąt orleańskiego i burgundzkiego. Z tym ostatnim Henry V wszedł w układ na mocy którego książę Jean stał się wasalem króla Anglii i obiecał pozostać neutralnym w czasie francuskiej kampanii Henry'ego.

** Po zupełnych klęskach poniesionych pod Crecy i Poitiers, Francuzi obrali strategię unikania Anglików w otwartych bitwach, zmuszając ich do oblegania zamków, gdzie ich długie łuki były praktycznie bezużyteczne. Metoda ta sprawdzała się do 25 października 1415. 

*** W czasie średnioweicznych potyczek możni panowie zazwyczaj dostawali się do niewoli, z której mieli możliwość wykupienia się po wpłaceniu okupu. Zwykli żołnierze czy łucznicy nie byli w tak komfortowej sytuacji.

Katarzyna Ogrodnik-Fujcik


Źródła:

Spencer C. Tucker, Battles That Changed History: An Encyclopedia of World Conflict, 2011

Elizabeth Hallam, The Chronicles of the Wars of the Roses, 1997

Kenneth J. Panton, Historical Dictionary of the British Monarchy, 2011

Fragmenty dzieła Tito Livio w moim własnym tłumaczeniu

Comments

Popular posts from this blog

Matka książąt: Anna Przemyślidka " Z Bożej Łaski Księżna Śląska i Wielkopolski"

"Zanim przyszła historia, były dinozaury..." czyli nasze średniowieczne początki. Część I

"Zanim przyszła historia, były dinozaury..." czyli nasze średniowieczne początki. Część II