"Bóg, Anglia, Król i święty Jerzy". Bitwa pod Azincourt

Rzecz pewna: bo gdy spoglądam wam w twarze,
U najbiedniejszych mizeraków nawet
Widzę w źrenicy iskrę szlachetności.
Rwiecie się, widzę, jak charty ze smyczy:
Łowy zaczęte! Bij, kto w Boga wierzy,
I grzmij: "Bóg, Anglia, Król i święty Jerzy"

(Szekspir, Król Henryk V, tłum. Stanisław Barańczak)

Tak przemawiał do swych wojsk przed oblężeniem Harfleur król Anglii, Henryk V. Przynajmniej tak jego mowa zabrzmiała u Szekspira. My jednak zajmiemy się dzisiaj najbardziej znaną bitwą tej kampanii - bitwą pod Azincourt. Wojska Henryka, przetrzebione dyzenterią maszerowały z Harfleur w kierunku Calais, gdy przeważające siły Francuzów zastąpiły im drogę między wioskami Azincourt i Tramecourt. I choć Anglicy -  jak zdawać by się mogło - znaleźli się w rozpaczliwej sytuacji, tego dnia nie liczby, a charyzma angielskiego króla i moc jego łuczników zadecydowały o zwycięstwie. Azincourt jest dla Anglików tym czym Grunwald dla nas - powodem do dumy i symbolem dawnej świetności. Obok bitwy pod Crecy (1346) i Poitiers (1356) Azincourt było największym lądowym zwycięstwem Anglii w czasie Wojny Stuletniej (1337-1453).




Decyzja angielskiego króla o wznowieniu wojny, znanej nam jako Wojna Stuletnia, stanowiła kontynuację polityki jego ojca, Henryka IV, i pradziada, Edwarda III, zwycięzcy spod Crecy (1346). Dążyli oni do odzyskania kontynentalnych posiadłości utraconych przez Anglię na początku XIII stulecia. Ambicje samego Henryka nie miały granic, a podsycane były głębokim przeświadczeniem, że to właśnie on, Henryk, wraz z całym narodem angielskim został wybrany przez Boga, by poskromić niepohamowaną pychę Francuzów i stanąć na czele połączonych pod jego panowaniem obu królestw. Henryk nie miał najmniejszych wątpliwości co do słuszności swojej misji. Być może to właśnie sprawiło, że kampania okazała się pasmem sukcesów. Jednym z nich była bitwa pod Azincourt, która stoczona w pierwszej fazie wojny, miała nie tyle znaczenie militarne, co psychologiczne. 


Nie wiadomo do końca co kierowało Henrykiem, gdy zdecydował się na lądową przeprawę z Harfleur do Calais. Pewnym jest, że wyruszył na czele swej zdziesiątkowanej armii 6 października, pokonując dzienny dystans ok. 29 km w trudnych warunkach pogodowych. Wszystkie przeprawy przez rzekę były pilnie strzeżone przez Francuzów, co skłoniło Henryka do skierowania się bardziej na wschód, w górę Sommy, w poszukiwaniu brodu. Powiodło mu się dopiero w Athies (16 km na zachód od Peronne), gdzie natrafiono na niestrzeżone przejście. W tym czasie w Rouen 30.000 Francuzów ze stronnictwa orleańskiego (inaczej Armagnac) zgromadziło się pod wodzą Charlesa d'Albert'a, konetabla Francji. Prawie udało im się przechwycić armię Henryka zanim doszło do przeprawy przez Sommę. 


Henryk V ok. 1520 roku
Francuscy książęta i panowie napierali na swego konetabla, by wydał rozkaz ataku jeszcze tego samego dnia. D'Albert- jak się wydaje jedyny trzeźwo myślący człowiek po francuskiej stronie- zdołał jednak odeprzeć ich argumenty i przeczekać do następnego ranka** Tej nocy Henryk nakazał swym ludziom absolutną ciszę, którą ich przeciwnicy odczytali jako oznakę podupadających morale. Jednak to Francuzi, którzy wystąpili następnego dnia w przeważającej sile zostali rozgromieni przez osłabionych, nękanych głodem i dyzynterią Anglików.

Francuzi pokładali taką wiarę w swą liczebną przewagę, w swe wierzchowce, w swe wspaniałe zbroje, iż wielu z ich wielkich książąt pozostawiło z tyłu swych rycerzy, swe orszaki i chorągwie, i rzuciło się w wir walki, zwycięstwa pewnymi będąc.

Dzień należał do angielskich łuczników. To oni, tak jak pod Crecy i Poitiers, zapewnili swej armii zwycięstwo. Oczywiście nie byłoby to możliwe bez charyzmy i zdolności strategicznych ich króla, który tego dnia, jak opisuje Tito Livio, "miał na sobie jasną, lśniącą zbroję, głowę jego zaś chronił hełm zwieńczony złotą koroną. Jego kamizelkę zdobiły drogocenne kamienie tworzące herby zarówno Anglii jak i Francji. Dosiadał białego wierzchowca. Także jego ludzie dosiadali najszlachetniejszych koni o złotych uprzężach, bogato zdobionych lejcach i, za przykładem króla, szatami haftowanymi w godła Anglii i Francji okrytych". Kronikarz podaje także treść mowy, którą Henryk wygłosił do swych ludzi. Jak z większością takich przemów, została ona zapewne ułożona i upiększona przez samego kronikarza. Henryk miał powiedzieć: "Bądźcie dzielni i walczcie ze wszystkich swych sił. Bóg i sprawiedliwość są po naszej stronie. Ochronią nas i sprawią, że wszyscy, a przynajmniej większość naszych wrogów dumnie stojących teraz przed nami, wpadnie w nasze ręce i będzie na naszej łasce"***

  Jude Law jako Henryk V w Noel Coward Theatre
Słowa Henryka miały się spełnić, ale nim do tego doszło, jego ludzi czekała ciężka przeprawa. Nie znaczy to, że sam król patrzył z boku i wydawał rozkazy. O nie. Jak podkreśla kronikarz, wraz z wielkimi książętami i panami "nie unikał trudów walki i nie zawiódł swoich ludzi". Co więcej "w pogardzie mając bezpieczeństwo swoje, lwu niezwyciężonemu podobny, zwalczał wroga, zupełnie nie bacząc na ciosy, które padały gęsto na jego zbroję i hełm". Przed decydującym starciem podzielił on swych ludzi- 1000 zbrojnych i 5000 łuczników- na trzy grupy "battles". W jednej linii ustawił żołnierzy i pikinierów, podczas gdy łuczników umieścił pomiędzy owymi trzema grupami i na skrzydłach.

Kilometr od Anglików, d'Albert też podzielił swe siły na trzy grupy, ale z powodu ich ogromnej liczby, ustawił je w trzech liniach, jedna za drugą. W pierwszej linii stanęła piechota i kusznicy z ok. 500 konnymi na skrzydłach. Druga linia wyglądała podobnie, ale bez konnych. Trzecią stanowiła w zupełności konnica.

Dwie armie stały naprzeciw siebie do późnego poranka, kiedy to Henryk pierwszy zdecydował się wykonać ruch i wysłał swe formacje w stronę wroga, zatrzymując się w odległości ok. 270 m. od jego pierwszej linii. W tej sytuacji d' Albert nie mógł już opierać się naciskom ze strony francuskich książąt i szlachty i wydał rozkaz ataku. Konni na skrzydałach wyprzedzili wolno poruszającą się piechotę. Wielu z nich padła ofiarą śmiercionośnych długich łuków. Pozostali, którym udało się przeżyć, zostali zatrzymani na linii wroga. Atak kawalerii zakończył się na długo zanim d'Albert osobiście dowodząc pozostającą daleko w tyle piechotą zdołał dotrzeć na miejsce. Pomimo swych ciężkich zbroi i dodatkowego ciężaru jaki stanowiło wszechobecne błoto francuska piechota samą siłą swych licznych zastępów z niewielkimi stratami odparła Anglików. Wtedy angielscy łucznicy uderzyli na stłoczonych Francuzów ze skrzydeł, i za pomocą mieczy, toporów i siekierek wycięli ich w pień. Anglicy, w większosci ubrani w lekkie zbroje lub skórzane kaftany, mogli nieskrępowani poruszać się w błotnistej mazi, co pozwoliło im w niedługim czasie pokonać pierwszą grupę francuskiej armii. Ci którzy nie zginęli zostali wzięci do niewoli.

Druga linia francuskiej armii ruszyła do ataku, ale brakowało jej pewności i spójności swych poprzedników. Poza tym walczący potykali się o ciała poległych "kolegów" z pierwszej szarży, barykadujące im drogę. Poniesli ciężkie straty w ludziach. Ci, którzy zdołali przeżyć powrócili, by po przegrupowaniu, wesprzeć trzecią linię. W tym czasie Henry dowiedział się, że miejscowi Francuzi zaatakowali jego świtę srtrzegącą bagażu (w tym królewskiego podróżnego skarbca) i wydał rozkaz zabicia jeńców w obawie przed dalszymi atakami wieśniaków z tyłu. Z łatwością odparł atak ostatniej linii wroga, która wycofała się w nieładzie. Sam poprowadził ostatnią szarżę, w wyniku której resztki francuskiej armii rozproszyły się. Jego łucznicy dokończyli dzieła, dobijając tysiące rannych.

Anglicy potrzebowali mniej niż czterech godzin na pokonanie przewyższającego ich liczebnie wroga. Francuzi stracili w starciu co najmniej 5000 ludzi oraz kwiat swej szlachty, włącznie z konetablem d'Albertem. Książę Orleanu i Marszałek Jean Bouciquan dostali się do niewoli wraz z 1500 innych wysoko urodzonych przedstawicieli frakcji Orleańczyków. Straty Anglików wyniosły prawdopodobnie 300 zabitych. Wśród ciężko rannych znalazł się rodzony brat króla, książę Gloucester. 

Po bitwie Henryk bez przeszkód dotarł do Calais, gdzie pozostał jakiś czas dla odbudowania armii. Do Anglii powrócił w połowie listopada, do Francji w 1417 r. Dwa lata później odzyskał Normandię. W 1420 w Troyes zawarł pokój z królem Charlesem, na mocy którego ten ostatni uczynił Henryka swym oficjalnym następcą.

Berło, które Henryk V podarował miastu Londyn w podzięce za zwycięstwo pod Azincourt (foto: DailyMailOnline)

W momencie śmierci Henryka, w 1422, Anglia stanowiła dominującą siłę we Francji i wydawało się, że angielscy królowie siedzą już na obu tronach. Henryk V i jego ród przewyższyli w tym momencie historii nawet swych andegaweńskich poprzedników, Henryka II, Henryka Młodego Króla i Richarda I [Lwie Serce].

Francuzi z kolei, jeszcze wiele lat po bitwie, wspominali 25 października 1415 r. jako 
la malheureuse journee - nieszczęsny dzień. Nawet gdy pozbyli się już Anglików na dobre przegrana pod Azincourt wywoływała w nich uczucie smutku i całkowitej porażki.





* Król Karol VI zwany Szalonym, cierpiał na chorobę psychiczną, co doprowadziło do wojny domowej pomiędzy stronnikami książąt orleańskiego i burgundzkiego. Z tym ostatnim Henryk V wszedł w układ na mocy którego książę Jean stał się wasalem króla Anglii i obiecał pozostać neutralnym w czasie francuskiej kampanii Henryka.

** Po zupełnych klęskach poniesionych pod Crecy i Poitiers, Francuzi obrali strategię unikania Anglików w otwartych bitwach, zmuszając ich do oblegania zamków, gdzie ich długie łuki były praktycznie bezużyteczne. Metoda ta sprawdzała się do 25 października 1415. 

*** W czasie średnioweicznych potyczek możni panowie zazwyczaj dostawali się do niewoli, z której mieli możliwość wykupienia się po wpłaceniu okupu. Zwykli żołnierze czy łucznicy nie byli w tak komfortowej sytuacji.


Bibliografia:


Hallam Elizabeth
The Chronicles of the Wars of the Roses, 1997

]Panton Kenneth
Historical Dictionary of the British Monarchy, 2011


Tucker Spencer, Battles That Changed History: An Encyclopedia of World Conflict, 2011

Fragmenty dzieła Tito Livio w moim własnym tłumaczeniu

Comments

  1. Tak, bo kto dzisiaj ze mną krew wyleje,
    Zostanie moim bratem; choćby z gminu
    Pochodził, dzień ten nada mu szlachectwo;
    A każdy z owych panów, którzy w Anglii
    Gnuśnieją teraz w jedwabnej pościeli,
    Przeklnie się za to, że go tu nie było,
    Odmówi sobie miana mężczyzny,
    Kiedy ktoś przy nim wspomni, jak to walczył
    Wraz z nami w ten dzień świętego Kryspina.

    Ten Szekspir tak to przedstawił, że tyko żałować, że nie było się z Henrykiem 600 lat temu pod Azincourt, nawet pomimo dyzenterii ;)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Oj tak! To prawda :-) Panu Berbardowi Cornwellowi daleko co prawda do Szekspira, ale jego "Pieśń łuków Azincourt" też godna polecenia :-)

      Delete
    2. Bernardowi, oczywiście. Przepraszam za literówkę :-)

      Delete
    3. Piękna masakra z Bogiem na ustach.

      Delete

Post a Comment

Popular posts from this blog

Matka książąt: Anna Przemyślidka " Z Bożej Łaski Księżna Śląska i Wielkopolski"

"Zanim przyszła historia, były dinozaury..." czyli nasze średniowieczne początki. Część I

"Zanim przyszła historia, były dinozaury..." czyli nasze średniowieczne początki. Część II